Rychtal ObwĂłd VI

Wydaje Ci sie, ze zycie przedszkolaka jest beztroskie? Jestes w duzym bledzie...
Dzien pierwszy
..dzisiaj znów mama zaprowadzila mnie do przedszkola, chociaz cala droge usiala mnie ciagnac. Czy ci dorosli naprawde nie moga zrozumiec, ze czlowiek czasami pragnie odpoczac od tego wrzasku i ciezkiej harówki. Na przyklad wczoraj przez caly dzien robilismy bloto na podwórku, przez co dzisiaj czulem sie wykonczony. Ba, ale co to kogo obchodzi. Jak sie ma prawie piec lat to juz sie jest powaznym czlowiekiem, a starzy traktuja mnie ciagle jak dzieciaka. Jak sikam w majtki to wcale nie znaczy ze jestem dziecko! Po prostu czasami nie zdaze dobiec do kibla. No ale dosyc tych narzekan. Nie bylo ostatecznie tak zle, najpierw z mlodym Galazka rzucalismy klockami w dziewczyny. Ten kto trafil w glowe dostawal premie. Wygralbym, ale te glupie dziewuchy w ogóle nie znaja sie na sporcie: od razu polecialy na skarge do pani. Cale szczescie ze zaraz szlismy na obiad, bo w tym kacie chyba bym z nudów umarl. Po obiedzie pani pokazala nam alfabet. No zajebista sprawa!! Mozna sobie wszystko zapisac i potem nic nie trzeba pamietac. W praktyce jednak okazalo sie ze wcale nie jest to takie genialne. Pani pokazala nam litere to ja sobie zapisalem, no a skoro zapisalem to moglem ja zapomniec, tyle tylko ze jak juz zapomnialem to nie wiedzialem co zapisalem. Popieprzone to wszystko...
Dzien drugi
..wczoraj mama znów zawiozla mnie w wózku do przedszkola. Dobra by z niej byla baba, tylko ma slabe przyspieszenie pod górke. Mlody Galazka sie chwali, ze jego mama jak sie spieszy, to wyprzedza nawet rowerowców. Co tam. Gruby Artur ma jeszcze gorzej. On juz musi chodzic do przedszkola piechota. Gruby Artur jest zreszta calkiem glupi. Przez cale dnie nic nie robi tylko zaglada dziewczynom pod sukienki. Naprawde nie wiem, co w tym ciekawego. Jak kiedys zajrzalem cioci Basi to zobaczylem tylko majtki. A pod nie juz nie zagladalem. Zreszta jak kiedys wujek Bogus próbowal zajrzec to dostal od cioci po pysku. Tata mówi ze jak sie ludzie bija to zawsze chodzi o pieniadze. Dziwne miejsce na przechowywanie portfela. No dobra, musze konczyc bo idzie pani, zeby zabrac mnie z kata...
Dzien trzeci
..i znowu siedze w przedszkolu jak ten palant, a za oknem sliczna pogoda.
Juz bym tak nie narzekal, zeby chociaz pani pozwolila nam na 5 minut wyjsc, ale NIE!!! Na podwórku jest bloto i sie utaplamy. Mnie sie do tej pory zdawalo ze to zaleta. Mieszac bloto moge godzinami, chyba politykiem zostane bo ostatnio slyszalem jak ktos mówil, ze cala ta polityka to niezle bloto. Politykiem to bym chcial zostac jeszcze z jednego powodu. Mama mówila, ze oni caly dzien nic nie robia tylko pierdza w stolek, a maja z tego kupe forsy. Jako ze ostatnio moje kieszonkowe uleglo nadspodziewanemu zamrozeniu z okazji wylania do kibla mamy perfum zeby z butelki zrobic psiukawke, postanowilem z chlopakami troche podreperowac swój budzet. Mlody Galazka przyniósl stolek, Gruby Artur i ja objedlismy sie fasolówy i umówilismy sie u Grzesia Klapidupy. Pierdzielismy w ten stolek caly dzien, a jedyne cosmy zarobili, to Gruby Artur w tylek od swojej mamy bo tak sie nadal ze walnal baka z kleksem. Forsy tez zadnej nie dostalismy, tylko Grzesio przez tydzien musial wietrzyc pokój bo sie tam wejsc nie dalo. To chyba jednak tylko politycy tak potrafia. My mamy jeszcze za malo wprawy. Swoja droga to w tym sejmie musi byc niezly smród, jak tyle polityków w jednym miejscu. Zreszta co jakis czas slychac ze jest jakas
smierdzaca sprawa i ze rozszedl sie smród. Sie chlopaki poswiecaja....
No dobra, dosc tego lezakowania, trzeba sie troche pobawic...
Dzien czwarty
Zycie mlodego czlowieka jest naprawde ciezkie. Zawsze mozna dostac wtylek, nawet jak sie jest niewinnym. Inna sprawa ze troche winny bylem, ale to
Byl nieszczesliwy zbieg okolicznosci. Bylo to tak: tata byl w pracy a mama
> wyszla gdzies po zakupy. Przyszedl do mnie mlody Galazka, Gruby Artur i Maniek zwany Letkim (zupelnie nie wiem dlaczego). Bawilismy sie w kuchni w faraona, i mielismy zrobic mumie. Nikt nie chcial sie zglosic wiec wybralismy na mumie Manka. Maniek nie protestowal, bo on jeszcze nie bardzo umie mówic. Owijalismy go tasma samoprzylepna, az tu nagle, gdy juz bylismy w polowie Maniek zaczal sie drzec "mamatijakupaja". Mówil to zawsze wtedy kiedy chcial kupe, no to go zaczelismy rozwijac. Tyle ze ta tasma jakos nie bardzo chciala go puscic. Galazka wymyslil, ze skoro nie mozemy uwolnic go calego to chociaz rozkleimy mu spodnie i zaniesiemy do kibla zeby zrobil swoje. Tyle, ze jak juz zdjalem Mankowi gacie to on nagle zaczal. Nie zdazylibysmy go doniesc do kibla wiec wstawilismy go do zlewu. Ja zlapalem za szklanke i podstawilem ja przed niego zeby nie zasikal mamie garnków a Gruby Artur lapal klocki. No i pech chcial, ze jeden mu wypadl i wlecial wprost do grochówki która stala na kuchni. Próbowalismy go wylowic sitkiem do herbaty, ale sie nie udalo, chyba sie rozpuscil. Myslalem ze to bedzie najgorsze, ale nie, tata zjadl i nawet sie nie skrzywil. Wkurzyl sie o co innego: Artur po wszystkim wytarl rece w scierke. Nie wiedzialem co z nia zrobic wiec wrzucilem ja do kibla i spuscilem wode. Wtym momencie sedes zamienil sie w wulkan. Chcialem go troche przetkac,
najpierw reka, potem szczoteczka do zebów mamy, ale nic nie pomoglo. No to nawrzucalismy tam papieru zeby nie bylo widac scierki i wrócilismy do kuchni pelni nadziei ze tata i mama nic nie zauwaza. Niestety, cud sie nie
zdarzyl. Nastepnym razem zaczne od pochowania mamie i tacie wszystkich pasków do spodni...
Dzien piaty
Dzis od samego rana postanowilem byc dobrym czlowiekiem. Chcialem zrobic cos dla ludzkosci. Jako ze najblizsza ludzkosc to moja mama i tata, postanowilem im zrobic sniadanie. Kroic chleba jeszcze nie umiem, do patelni nie dosiegam, ale cos jednak zrobic trzeba. Pogrzebalem w szafkach i znalazlem kisiel malinowy. Nie bardzo wiedzialem jak sie to robi wiec polecialem do mlodego Galazki, bo ten kujon juz sie troche nauczyl czytac i mógl przeczytac instrukcje. Okazalo sie ze wystarczy do kubka wsypac trzy czubate lyzki cukru i to co jest w torebce, a potem zalac wrzaca woda. Z woda bym sobie poradzil, ale przekopalem caly dom i okazalo sie ze nigdzie nie maani jednej czubatej lyzki. Inna sprawa ze ja nawet nie wiem jak taka czubata lyzka wyglada, wiec dalem sobie spokój. Swoja dobroc przenioslem na obiad. Chcialem troche pomóc mamie. Mama powiedziala ze na obiad beda ryby i moge jej pomagac obtaczac te ryby w mace. Wszystko szlo super dopóki nie wrócil z pracy tata. Strasznie sie gdzies spieszyl i powiedzial ze jesc nie bedzie. To po to ja sie tak dla tej ludzkosci mecze? Ze zlosci az mi lzy naplynely do oczu i zakrecilo mnie w nosie. Tata wlasnie podszedl w swoim nowym garniturze zeby pozegnac sie z mama, a ja w tym momencie kichnalem: prosto w talerz z maka! Chyba pobilem rekord szybkosci w zamykaniu sie w lazience, bo tato ostatnio to cos nerwowy, a jak sie zdenerwuje to bardzo szybko biega. No cóz, nie oplaca sie poswiecac, nikt tego nie ceni...
Dzien szósty
Chyba musze zmienic swój stosunek do Grubego Artura. Okazal sie bardzo madrym czlowiekiem. Zaczelo sie od tego jak mlodemu Galazce zaklinowalo sie gówno w tylku. Siedzial w kiblu z pól godziny i gdyby mu mama nie pomogla widelcem to chyba by tam siedzial do smierci. No wlasnie, teraz juz wiem jak wyglada usrana smierc o której tyle sie slyszy od doroslych. Tak mi sie wydaje ze to musi byc straszna choroba i duzo ludzi na nia zapada. Kiedys jak mi sie udalo spinaczem otworzyc taty biurko to nawet widzialem kasete na której chyba byly sfilmowane przypadki tej choroby, bo na okladce byly jakies panie z tak porozciaganymi otworami w tylkach, ze to co Galazka zrobil to byl maly pikus w porównaniu z tym co one musialy przejsc. Nawet pamietam nazwe lacinska tej choroby, bo byla nadrukowana na kasecie: Anale Perwersjum czy jakos tak. Co jeszcze zauwazylem na tej kasecie to to, ze tym paniom poodpadaly siurki. Jak powiedzialem o tym Galazce to sie troche przestraszyl, ale kolektywnie sprawdzilismy czy jemu to grozi i okazalo sie ze jemu trzyma sie dosyc mocno. W kazdym razie mielismy go co tydzien kontrolowac. To byla tajemnica, ale w jakis sposób dowiedzial sie o tym Gruby Artur. Zaczal sie z nas smiac swinia jedna, i powiedzial ze dziewczyny bez siurków sie RODZA!!! Zaczelismy mu tlumaczyc ze jest glupi, bo jakby mialy wtedy sikac, ale potem przypomnialem sobie ze i Baska Smalec i Jolka z jednym zebem i nawet ta ruda Mariola jak sikaja do piaskownicy to kucaja. Kurde frans, faktycznie z nimi cos jest nie tak. Poszlismy z mlodym Galazka do Baski Smalec i kategorycznie zazadalismy zeby pokazala nam siurka. Faktycznie, zamiast niego miala tylko jakas szparke. No prosze, czlowiek cale zycie sie uczy, a glupi umiera...
Dzien siódmy
Dzis dowiedzialem sie o sobie bardzo niemilej rzeczy. A wszystko przez Grzesia Klapidupe, Grubego Artura i mojego tate, ale od poczatku. Dzis po obiedzie przylecial do mnie Grzesio i zaczal mi opowiadac co mu sie przytrafilo. Bawil sie z chlopakami w chowanego i w naglym przyplywie geniuszu schowal sie do skrzynki na piasek przed klatka, wtedy zobaczyl przez szpare jak do skrzynki podeszlo trzech panów w dresach, wygodnie sobie na niej usiedli i zaczeli cos popijac. Grzesio przez nich przesiedzial w skrzyni trzy godziny, ale nie zaluje, bo dowiedzial sie bardzo ciekawych rzeczy i poznal pare fajnych przeklenstw. Opowiedzial mi wszystko i musze przyznac ze jedna rzecz mnie bardzo zainteresowala. Podobno kazda dziewczyna ma przy sobie kakao tylko nie kazdemu daje. Byc moze Grzesio cos przekrecil,ale jak sie go wypytywalem to przysiegal ze tak wlasnie powiedzieli. A faceci byli na pewno bardzo madrzy bo byli calkiem lysi, a mama mówi ze jak komus wychodza wlosy to musi byc bardzo madry. Interesowalo mnie to dlatego ze strasznie lubie kakao, wiec jakbym je od jakiejs dziewczyny wycyganil to by bylo fajnie. Tyle ze najwyrazniej te dziewuchy to straszne sknery. Myslalem, myslalem, az w koncu wymyslilem, ze spytam o rade Grubego Artura. On z wszystkich chlopaków najlepiej zna sie na kobietach. Gruby Artur powiedzial mi, ze jak chce cos od dziewczyny to musze byc kurtularny i powiedziec jej jakis kontplement. Nie bardzo wiedzialem co to znaczy wiec Arturo wyjasnil ze po prostu trzeba je prosic i zawsze mówic ze cos maja ladne. Nie bardzo mi to pasowalo, ale w koncu Gruby Artur to fachowiec; to on pierwszy odkryl ze dziewczyny nie maja siurków. Pamietajac o wskazówkach przystapilem do dzialania. Akurat w poblizu nie bylo zadnej innej dziewczyny jak tylko siostra mlodego Galazki. Wprawdzie jest juz stara bo konczy gimnazjum, ale kiedy byla mloda to byla z niej calkiem niezla laska, widzialem ja na zdjeciach. Ulozylem sobie przemowe i podszedlem do niej. Pamietajac nauki Grubego Artura powiedzialem, ze slyszalem ze ma ladne kakao i czy moglaby mnie poczestowac. No i klops, nie podzielila sie, franca jedna. Jeszcze mnie tak zwymyslala, ze gdybym to powtórzyl to do konca zycia nie obejrzalbym dobranocki. No i na koniec powiedziala ze jestem zboczony: to juz mnie troche ubodlo! Jak poszedlem z reklamacjami do Artura, to on stwierdzil ze miala racje, przeciez kakao jest mdle, jest na nim korzuch no i w ogóle jest do kitu. Wtedy sobie uswiadomilem ze nie znam nikogo kto lubilby kakao. No i masz. Faktycznie jestem zboczony. Slyszalem ze to mozna leczyc, tylko nie wiem gdzie. Postanowilem porozmawiac z tata: w koncu jest lekarzem i powinien wiedziec takie rzeczy. Tyle, ze jak spytalem go gdzie moge sie wyleczyc ze zboczenia, to najpierw zrobil oczy wielkie jak cycki cioci Basi, a potem posadzil na stole i zaczal opowiadac jakies koszmarne bzdety o pszczólkach i kwiatkach, o tym ze jak sie ludzie caluja to sie kochaja i odwrotnie i tym podobne swinstwa których az sie sluchac nie dalo. Doszedlem do wniosku ze tata jest bardziej zboczony niz ja, a skoro on sie z tego nie leczy, a wrecz przeciwnie, jeszcze leczy innych, to i ja nie musze sie martwic. Chociaz, jesli to dziedziczne, a tata o tym nie wie to moze musze go uswiadomic? Nie wiem, musze to sobie jeszcze przemyslec...
no,no bardzo ładne opowiadanko...
Poprostu maras, niektore teksty, kotre sie tam pojawiaja powalaja z nóg...
Nie no ... rzeczywiście to życie przedszkolaka jest przesrane
TySik masz racje, niektóre hasełka zabijają
pękam ale beka .....
jest może gdzieś kolejna część :P
jak ktoś znajdzie kolejne części to dawać
no to proszę .. oto kolejna część pamiętnika przedszkolaka
miłego czytania
...jak to na wojence ładnie gdy przedszkolak w dziurę wpadnie. Tak sobie dziś śpiewałem cały dzień bo dzisiaj bawiliśmy się w wojnę. Zebrała się cała paczka: ja, młody Gałązka, Grzesiu Klapidupa, Gruby Artur, Letki Maniek i na dokładkę parę dziewczyn. Podzieliliśmy się sprawiedliwie na dwie drużyny tzn. chłopaki kontra dziewczyny plus Letki Maniek i przystąpiliśmy do działań zaczepno obronnych. Naszą kwaterę ulokowaliśmy w garażu Grubego Artura i na początek się okopaliśmy. Okop nie był głęboki, ale w kucki można było tam się nieźle bronić. Potem przygotowaliśmy amunicję: Gruby Artur proponował kamienie, ale doszedłem do wniosku że konwencje międzynarodowe nie dopuszczają tego typu amunicji do wojen podwórkowych, więc stanęło na kulkach z błota. Następnie przygotowaliśmy broń osłonową, czyli wiaderka z suchym piachem i czekaliśmy na nieprzyjaciela. Nieprzyjaciel jak to nieprzyjaciel zjawił się niespodzianie i wcale nie w przyjacielskich zamiarach: mianowicie przyleciał tata Grubego Artura i zaczął wrzeszczeć że mamy natychmiast zasypać nasz okop, bo on nie będzie mógł wyjechać z garażu. Nie zdążyliśmy mu wytłumaczyć że wojna wymaga poświęceń bo w biegu ciężko się mówi i można sobie język przyciąć. Całe szczęście że tata Artura jest trzy razy grubszy niź Artur, więc nas nie dogonił. Tym razem okopaliśmy się w piaskownicy. Na atak nieprzyjaciela nie trzeba było długo czekać, dziewczyny wyskoczyły z wrzaskiem z pobliskich krzaków i zaczęły nas obrzucać grudkami ziemi. Pierwszy atak odparliśmy bez problemów, ale okazało się że nasze kulki błota wyschły i ciężko je rzucać rękami; potrzebowaliśmy jakiejś wyrzutni. Gruby Artur wpadł na pomysł i za chwilę przybiegł z biustonoszem swojej mamy. W tym momencie nasze szanse wzrosły niepomiernie, bo mama Artura ma taki kaliber że można strzelać nawet arbuzami. Oddział Letkiego Mańka doszedł do wniosku że frontalnym atakiem nic nie wskóra i zaczął uciekać się do podstępów. Broniliśmy się dzielnie dopóki do naszych okopów nie wpadły skarpetki taty Letkiego Mańka. Wtedy wysłaliśmy lampamentariusza w osobie Grzesia Klapidupy żeby podpisać pakt o zakazie używania broni chemicznej. Przy okazji podpisał też pakt o zakazie używania broni biologicznej (dziewczyny miały cały słoik mrówek) jak i atomowej (Baśka Smalec wyciągnęła ze śmietnika pieluchy swojej młodszej siostry). Grzesio podpisałby pewnie jeszcze parę paktów bo jako jedyny z nas umie coś napisać, ale niestety wichry dziejowe w osobie mojej mamy zadecydowały inaczej tzn. zawołały mnie na obiad. Na wojnie to się ma apetyt...
...kto by pomyślał że w przedszkolu można się dowiedzieć czegoś ciekawego!?! Dziś nasza pani przyprowadziła jakiegoś pana który zaczął nam opowiadać o nauce. Wprawdzie dużo nie skorzystałem, ale między jednym a drugim staniem w kącie usłyszałem że nauka ma męczenników. I to że oni są bardzo sławni i wszyscy o nich mówią z szacunkiem i za to że się tak męczą dla tej nauki to potem wszyscy są im wdzięczni. Jak tak patrzę na swojego brata to on też jest męczennik, bo tak się codziennie męczy nad lekcjami, ale niedoczekanie jego żebym zaczął o nim mówić z szacunkiem. Podzieliłem się swoimi przemyśleniami z tatą, a on mi wytłumaczył że to nie do końca tak. Męczennik to taki który cierpi za pokazywanie swojej wiedzy. No to też mam kandydata. Kiedyś Grzesiu Klapidupa chciał pokazać że już umie pisać, więc napisał mazakiem na szafie pupa, męczennikiem okazał się chwilę potem, bo mazak okazał się niezmywalny. Niestety znowu coś źle zrozumiałem bo mama omal nie padła na zawał ze śmiechu jak usłyszała że mówię do Grzesia "proszę pana Klapidupy". Okazało się że męczennikiem można też zostać kiedy poświęca się swoje zdrowie lub życie dla eksperymentu. No to zaraz przypomniało mi się jak młody Gałązka poświęcił się dla dla sprawdzenia czy kotu jest przyjemnie na karuzeli. Jego poświęcenie się polegało na tym, że dostał od ojca pasem kiedy ten wszedł do kuchni i zobaczył kota w mikrofalówce. Ale kot był wniebowzięty bo jeszcze przez jakiś czas miałczał i skakał z radości jak głupi. W każdym razie eksperyment się powiódł. Tyle że tata mówi że to też nie wystarczyło żeby zostać męczennikiem. Kurde frans, czy wszystko co ci dorośli robią i mówią musi być takie skomplikowane. Mam nadzieję nie dorosnę zbyt szybko...
,Ale numer! W zyciu nie myślałem że w przedszkolu może być tak ciekawie! Ale po kolei. Dziś jak tylko mama przyciągnęła mnie do przedszkola, pani ogłosiła że zabiera nas na wycieczkę. I to żeby było jeszcze straszniej ta wycieczka miała być na wieś do jakiegoś gospodarstwa, żebyśmy sobie pooglądali jak wyglądają żywe zwierzęta. To już nie można było iść do zoo? Tam jest znacznie bezpieczniej bo te zwierzaki stoją w klatkach, a nie łażą po łące bez żadnego nadzoru. No ale skoro to pani decyzja to trudno. Wsiedliśmy do pociągu i po godzinie byliśmy na miejscu. No kto by się spodziewał że ta wieś jest aż tak daleko za miastem. No ale do rzeczy. My ustawiliśmy się w parach na łące a pani poleciała porozmawiać z szefem tego całego bałaganu który nazywał się pan Rolnik. Na odchodne powiedziała że możemy podejść pooglądać sobie krówki. Podeszliśmy, i zamarliśmy z przerażenia - tam nie było ani jednej krowy, same byki, a co gorsza prawie każdy z nas miał na sobie coś czerwonego. Szybko zaczęliśmy zdejmować wszystkie czerwone rzeczy: skarpetki, koszulki i tak dalej. W końcu co niektórzy nie bardzo już mieli co zdjąć, bo okazało się że Baśka Smalec wszystko ma czerwone, łącznie z majtkami. Był jeszcze jeden problem z Grubym Arturem, bo jemu było gorąco, a jak jest mu gorąco to ma całą czerwoną gębę. Na szczęście Grzesio znalazł jakiś kubełek który założyliśmy Arturowi na głowę i poczuliśmy się trochę bezpieczniej. Po chwili wróciła pani i oczywiście zaczęła wrzeszczeć że mamy się ubierać z powrotem. Po naszych gorących protestach wyszło na jaw, że nie tylko byki mają rogi, krowy też. Trochę się uspokoiliśmy, ale dla pewności puściliśmy Kaśkę przodem, a Grubego Artura nie czyściliśmy zbyt mocno (ten kubełek był po węglu). Mimo wszystko te krowy tak się dziwnie na nas spod byka patrzyły. Po tej przygodzie przeszliśmy sobie do mieszkania z krowami które nazywało się obora. Tam dowiedzieliśmy się mnóstwa pożytecznych rzeczy: po pierwsze, że krowa nie daje mleka jak się ją pompuje za ogon, po drugie że to co wtedy ta krowa daje to wcale nie jest mleko, po trzecie, że tego co ta krowa wtedy daje nie powinno się pić bo się potem strasznie nieprzyjemnie odbija, i po czwarte że jak już krowa skończy dawać to coś to trzeba się szybko odsunąć i nie zaglądać pod ogon bo się będzie, jak Gruby Artur, cały dzień śmierdziało krowią kupą. Przy okazji dowiedzieliśmy się że świnie jedzą wszystko, łącznie z moim workiem na kapcie, i że krowy na łące zostawiają miny poślizgowe (Mariolka nawet na jedną trafiła). Dowiedzielibyśmy się pewnie znacznie więcej, ale najpierw pani zabroniła nam szukać gdzie w kurze siedzą jajka, a potem przyleciała pani Rolnikowa i zaczęła krzyczeć że ją w oborze jakieś demony atakują. Na szczęście nie były to demony, tylko Letki Maniek wlazł w bańkę po mleku i krzyczał że nie może się wydostać, a że pani Rolnikowa nie zna tego narzecza to myślała że to diabeł. Trzeba było zabrać bańkę z Mańkiem do warsztatu mechanicznego, żeby ją porozcinali, a my wrociliśmy do przedszkola. Jednak na wsi nie jest tak strasznie. Nikt nie zginął.
...jak ciężko człowiekowi w wieku przedszkolnym rozwijać swój talent. Wczoraj naprzykład wymyśliliśmy że założymy zespół. Jeszcze nie bardzo wiedzieliśmy kto na czym będzie grał, ale to ustali się później. Największy problem był z nazwą. Za żadne skarby świata nic nie przychodziło nam do głowy. W końcu Grzesiu Klapidupa stwierdził że pamiętał jakąś fajną nazwę, ale właśnie uciekła mu z głowy. Domyśliliśmy się że daleko uciec nie mogła, więc powiesiliśmy Grzesia za nogi na wieszaku żeby mu wróciła. Niestety natychmiast zalał go taki tłok uciekniętych wcześniej myśli, że aż poszła mu krew z nosa. Kiedy już wróciła mu przytomność powiedział że sobie przypomniał: mieliśmy się nazwać NECROCANIBALISTIC VOMITORIUM *). Nazwa była bardzo fajna, ale okazało się że Grześ przeczytał ją w jakimś komiksie, i że taki zespół już był. No to klapa, wymyślamy coś innego. Ja wymyśliłem KARTOFEL BOFEL ale chłopaki powiedzieli że to głupia nazwa. W końcu pomogła nam siostra Gałązki: od tej pory naszą oficjalną nazwą było FAT ARTURUM AND LIGHT MANIECK. Zupełnie nie wiem co to znaczy, bo to po jakiemuś murzyńsku, ale bardzo fajnie brzmi. Potem zaczęliśmy przydzielać sobie instrumenty. Gruby Artur wziął perkusję, ja cymbałki, Gałązka gitarę swojej siostry a Letkiego Mańka daliśmy na wokal, bo jak śpiewał to brzmiało to mniej więcej tak jak te zagraniczne zespoły. Natychmiast zaczęliśmy nagrywać kasetę demo i pewnie nasza piosenka pod tytułem "zjedz swojego jeża" stałaby się przebojem, ale przyleciała sąsiadka i zaczęła opierniczać mamę że u nas jest taki hałas że jej mąż nie słyszy własnej wiertarki. No to mama zabrała nam perkusję, magnetofon i jeszcze nas ochrzaniła za pogięte garnki bo Artur strasznie mocno uderzał. Ciekaw jestem co powie siostra Gałązki jak zobaczy że została jej tylko jedna struna w gitarze. I miej tu człowieku talent...
Ale jaja, niech ja skonam! Gruby Artur się zakochał. I to w kim, w tej rudej Marioli! Muszę przyznać że na początku to mieliśmy z niego niezłą nabitkę, ale później zaczęliśmy chłopakowi współczuć, chodził smętny, nie bawił się, nie mieszał z nami błota, no po prostu cień człowieka (dosyć duży cień zresztą). W końcu postanowiliśmy chłopakowi pomóc! Najpierw staraliśmy się go uzdrowić: tłumaczyliśmy jak komu dobremu, że dziewczyny są głupie, nie umieją się bawić a co gorsza jak się takiej spodobasz to bedziesz się musiał z nią ożenić i całować, normalnie ohyda. A do tego jeszcze dziewczyny są takie że chcą mieć dzieci. Ale Artur powiedział że ożenić się może, całować się nie zamierza, bo to facet rządzi w domu, a do roli rodzica jest już gotowy. No trudno jego problem. No to zaczęliśmy myśleć co zrobić żeby Mariola chociaż na niego popatrzyła. A jak na złość to jej chyba okulary bardzo zmętniały bo patrzyła i rozmawiała ze wszystkimi, tylko nie z Arturem chociaż to zawsze jego najbardziej widać. Zamontowaliśmy mu nawet żarówkę na czapce, ale to nic nie pomogło, Mariola zawsze patrzyła się w inną stronę. Jak już zawiodły wszystkie sposoby, to poszliśmy po poradę do starszych. Najpierw siostra młodego Gałązki tłumaczyła nam że jak chce się poderwać dziewczynę to trzeba być Romanem Tycznym, kupować kwiatki i chodzić do kina. Do kina to Artur jeszcze by poszedł, ale kupować kwiatki? Jakby na klombach mało tego sadzili. A już zmiana nazwiska i imienia zupełnie nie wchodzi w grę. No cóż, tym razem poszliśmy do dużego Freda żeby nam coś poradził. On powiedział że po primo trza mieć gadkie, po sekundo fulkasy, a po tercjo to trza sie myć bo jak spod napleta jedzie to żadna laska pały nie wymlaska. Zupełnie nie wiedzieliśmy co to znaczy, ale na wszelki wypadek umyliśmy Artura bardzo dokładnie. Potem mieliśmy problem z gadką, bo Artur jakoś dziwnie się przy Marioli zapowietrzał, więc wymyśliliśmy że weźmiemy Grzesia, zapakujemy do torby i to on będzie mówił a Gruby Artur tylko ruszał ustami, a w tej torbie niby będą te fulkasy. Potem daliśmy mu swoje kieszonkowe żeby mógł iść do kina i pomogliśmy zanieść torbę z Grzesiem pod drzwi Marioli. Zadzwoniliśmy i szybko uciekliśmy. Potem się okazało, że Artur przeżarł całą naszą kasę na lodach i się od tego rozchorował, a Mariola nie wiedzieć czemu lata teraz cały czas za Grzesiem Klapidupą i biedny Grzesio boi się wyjść z domu. Ach ta miłość to niebezpieczna rzecz...
"a po tercjo to trza sie myć bo jak spod napleta jedzie to żadna laska pały nie wymlaska. Zupełnie nie wiedzieliśmy co to znaczy, ale na wszelki wypadek umyliśmy Artura bardzo dokładnie"
Hehehehe megaaa
Momentami po prostu odlatywalam
Mocneee
... i pomyśleć że my w domku mamy przedszkolaka ....
hehe....
Ines spokojnie .. jeśli punkt poniżej nie jest spełniony ..
"..dzisiaj znów mama zaprowadzila mnie do przedszkola, chociaz cala droge usiala mnie ciagnac."
czyli dzieciaczek idzie spokojnie to będą z niego ludzie
A jak nie, to zawsze z pomocą może przyjść Super Niania hehe
..dzisiaj znów mama zaprowadzila mnie do przedszkola, chociaz cala droge usiala mnie ciagnac
u nas wygląda to tak że to synek mnie ciągnie do przedszkola a nie ja jego - najlepszy przykład na to - są ferie a on w przedszkolu
Ano Nie każdy przedszkolak ma przesrane życie tak jak ten z pamiętnika
W sumie ja mile wspominam lata spędzone w przedszkolu
Ines to uwarzaj na garnki jak synek przyjdzie z kolegami
nigdy niewiadomo co do zupy wpadnie
Ines to uwarzaj na garnki jak synek przyjdzie z kolegami
nigdy niewiadomo co do zupy wpadnie
cenna uwaga... trzeba mieć wszystko na oku